Etykiety

wtorek, lutego 28

Okoliczności pierwszej elekcji, Antoni Maria Graziani

Znano go jako przybocznego dyplomatę legata papieskiego, Franciszka Commendone. Ciekawa postać.



Po śmierci Zygmunta Augusta, Z Bożej Łaski króla Polski, wielkiego księcia litewskiego, ruskiego i tak dalej, Rzeczypospolita stała się swego rodzaju areną walki, pomiędzy dwoma stronnictwami religijnymi. Religia, mój drogi czytelniku, miała bardzo duże przełożenie na politykę. Co to oznaczało? Ano, swoista dogmatyka była w pewien sposób podobna do dzisiejszego programu partii.

Nie wynaleziono wtedy jednak czegoś takiego jak program partii. Polacy, Litwini, Rusini, ukryte opcje niemieckie, łemkowie i wszyscy inni, musieli się w takich warunkach podzielić pomiędzy stronnictwa wyznaniowe. Po reformacji, sporo się namnożyło na świecie odłamów religii chrześcijańskiej, które nie ukrywały w dłoni środkowego palca przy stosunkach z Rzymem. W skrócie; mieliśmy katolików-konserwatystów oraz koalicję protestackich liberałów i prawosławnych, którzy z kolei także byli konserwatystami, lecz umiarkowanymi.
Wracając do naszego poczciwego Antosia; w Krakowie, dworksa kamaryla zwykła określać Franciszka Commendone mózgiem i duszą tzw. "stronnictwa reakcji". Czyli konserwatywnych katoli. O Antonim Grazianim natomiast wyrażano się mniej subtelnie, a bardziej dosadnie. Dość powiedzieć, że w swoistej anatomii całego organizmu, złożonego z popleczników papieża, plasował sie on poniżej pasa. Nie bez przyczyny nazywano go "Kuśką". Wynikało to, w przekonaniu naszych możnych, z prostego faktu. Otóż za każdym razem, kiedy mózg stronnictwa doznawał podniecenia, to jest, kardynał Commendone zapragnął coś uczynić, Antoni Graziani stawał z miejsca na baczność.
Nie inaczej było po śmierci króla. Po usłyszeniu tej smutnej nowiny, nasz legat zrezygnował z powrotu do Rzymu. Zamiast tego, zabarykadował się w Tyńcu. I się podniecił. Cóż było tego przyczyną? Otóż pan Commendone dostrzegł szanse na rozprawienie się plugawymi liberałami i parszywymi socjalistami. Szansą było posadzenie na wawelskim tronie swojego ukochanego pieszczoszka, Ernesta Habsburga.

I tu wyszedł na scenę nasz Antoś, niejako wyskakując spomiędzy fałd kardynalskiej szaty jego ekscelencji, Franciszka. W tym miejscu, odcinam się od dywagacji na temat technik masturbacji legata papieskiego. Dość powiedzieć, że "stronnictwo reakcji" sięgnęło swoim przyrodzeniem aż do samego Wiednia.
Wydarzenia wiedeńskie oraz wkład jaki w nie włożył Antoni Graziani, zwykle traktuje się jako rzecz owianą mgłą tajemnicy. Dlaczego? Otóż arcyksiążę Austrii, Erni nazywany także "Pupcią" tudzież "Dupą", był osobą skrytą. Wiele krążyło plotek na temat przyczyn tego stanu rzeczy. Najpopularniejsza z nich głosiła, że młody Ernest został za młodu zbałamucony przez swojego brata, Rudolfa. Z tego powodu, jak twierdzili doręczyciele poczty pantoflowej, arcyksiążę nie mógł patrzeć ludziom w oczy i najzwyczajniej w świecie, zamykał się w domowym areszcie.

W tym miejscu objawił się prawdziwy geniusz i iście diabelska przebiegłość Antosia. Później rozpowiadano, że dokonał on prawdziwego cudu. Co się dokładnie stało, nie wiadomo do dzisiaj. Jak zwykle, kiedy jest mowa o cudach czynionych w kontekście kościoła naszego jedynego, katolickiego.

Wystarczy, że Antoni Graziani przedarł się przez kompleksy zahukanego Enresta, przywrócił mu chęć do życia i skłonił do zgłoszenia swojej kandydatury do stołka Króla Polski. Ot, kolejny dowód na to, że czasem nawet zwykły kutas może wiele.

Brak komentarzy: